Reklama

The Brian Jonestown Massacre: "Litr wódki dziennie to za dużo"

Przed warszawskim koncertem The Brian Jonestown Massacre (9 czerwca w Hydrozagadce) rozmawialiśmy z Antonem Newcombem, liderem i założycielem kultowej grupy.

"Byliśmy zbyt pijani"

Błogosławieństwem, ale jeszcze bardziej przekleństwem amerykańskiej formacji The Brian Jonestown Massacre jest owiany już legendą dokumentalny film "Dig!", pokazujący - zaznaczmy to: w krzywym zwierciadle - historię rzekomej rywalizacji zespołu Antona Newcomba i dowodzonej przez Courtneya Taylora-Taylora formacji The Dandy Warhols. Film stanowi nie tylko bezpośredni wgląd w świat amerykańskiej muzyki alternatywnej, ale przede wszystkim lekko podrasowany na potrzeby kina obraz intrygującej i zwichrowanej osobowości lidera The Brian Jonestown Massacre, pogrążonego w nałogach geniusza walczącego ze światem i - na pięści - z kolegami z zespołu o prawo do realizacji własnej wizji sztuki.

Reklama

Przedstawiony w "Dig!" zniekształcony wizerunek Antona Newcombe'a potwierdził koncert The Brian Jonestown Massacre, który niżej podpisany miał okazję zobaczyć w 2007 roku podczas słynnego duńskiego festiwalu w Roskilde. Wyraźnie "zmęczony" używkami artysta w przerwach między utworami angażował się w kłótnie z widzami, którzy prowokowani przez muzyka rzucali w niego kuflami z piwem, i kolegami z zespołu, których Anton Newcomb pouczał na scenie w jaki sposób mają grać jego piosenki. Niewiele brakowało, by podczas występu doszło do rękoczynów.

- To był dziwny koncert. Nie wiem czy pamiętasz, ale w tamtym roku były problemy z wybuchem wulkanu na Islandii i cały nasz sprzęt został w Londynie. Nie mieliśmy ubrań, nie mieliśmy gitar... Było naprawdę kiepsko. Dodatkowo, byliśmy zbyt pijani - wspomina po latach wyraźnie skruszony Anton Newcombe.

- Chciałbym przeprosić wszystkich za ten występ, bo The Brian Jonestown Massacre to o wiele lepszy zespół koncertowy, niż podczas tamtego show na festiwalu Roskilde. Jestem zły na siebie, bo zepsuliśmy okazję, by tam się pokazać. A ja tak bardzo lubię Danię... Wypiłem zdecydowanie za dużo wódki. W internecie można zobaczyć wideo z wywiadem, jakiego udzieliłem przed koncertem. Zawstydza mnie to do dziś. Zwłaszcza, że przestałem pić alkohol - dodał artysta.

"Nie zamierzałem zapić się na śmierć"

Anton Newcombe zerwał z alkoholem kilka lat temu. Wcześniej pogrążył się w nałogu, by zerwać z heroiną. To klasyczna przypadłość uzależnionych, którzy jedną używkę zastępują drugą. Na szczęście dla lidera The Brian Jonestown Massacre narkotyki i alkohol to już przeszłość, a płyty zespołu - w tym najnowsza "Revelations" - powstają już bez zbędnych dopalaczy.

- Jak się tworzy muzykę na trzeźwo? Inaczej wszystko słyszysz. Alkohol to społeczny znieczulacz. Nie dbasz o wiele spraw, nic cię nie interesuje. Stres nie jest duży, a ty czujesz za to spory luz. Ważniejsze są imprezy i spotykanie się z ludźmi. Ale... Na trzeźwo wszystko jest też w porządku! Dobrze jest skonfrontować się ze swoim strachem i z czystą głową zadecydować, co jest dobre, a co jest złe. Dobrze jest w samotności pobić się ze swoimi myślami. Nie ma w tym nic złego - przekonuje.

- Świetnie się bawiłem, pijąc i zażywając narkotyki, ale też cieszę się, że to już przeszłość. Najwyższy czas zrobić krok do przodu. Nigdy nie zamierzałem zapić się na śmierć czy przedawkować narkotyki. Dlatego też zdecydowałem się na życie w trzeźwości. Picie co najmniej litra wódki dziennie to jednak zbyt wiele, jak na siły człowieka. Mogę ci powiedzieć z osobistych doświadczeń, że to o wiele za wiele. Dlatego pewnego dnia przestałem. Nie byłem na spotkaniach Anonimowych Alkoholików, nie byłem też na żadnej terapii w klinice. Po prostu przestałem - wspomina.

"Kocham Davida Bowie odkąd skończyłem sześć lat"

Do gruntownej zmiany trybu życia artysty przyczynił się również założenie rodziny. Anton Newcombe to dziś dumny tata małego Wolfganga.

- Bycie ojcem to coś wspaniałego. Wolfgang jest naprawdę fajny, a ja chcę dla niego jak najlepiej. Wiem też, że synek zmusi mnie do nauki niemieckiego, a idzie mi to jak po grudzie (śmiech). Na razie uczę się języka niemieckiego oglądając programy dla dzieci w telewizji - opowiada muzyk, który kilka lat temu słoneczną Kalifornię zamienił na majestatyczny Berlin.

- Podoba mi się tutaj, bo Niemcy nie są wścibscy. Każdy zajmuje się własnym życiem. Na ulicy zostałem zaczepiony tylko raz, gdy pewien człowiek spytał mnie o drogę. Przepraszam, jeszcze był drugi raz. Jakaś starsza pani powiedziała mi, że mam bardzo ładnego syna (śmiech). Poza tym nikt ci nie przeszkadza i to mi się podoba. Obecnie bardzo potrzebuję tego w moim życiu. W Berlinie czuję się trochę jak duch. Mogę być sam na sam ze swoimi myślami. A z racji tego, że mój niemiecki jest naprawdę nędzny, koncentruję się wyłącznie na pracy w studio nagraniowym. Nie rozprasza mnie telewizja, nie inne tego typu bzdury.

Rozmawiając o Berlinie nie mogliśmy nie poruszyć tematu Davida Bowiego, który właśnie w stolicy Niemiec nagrał słynny album "Heroes", a którego The Brian Jonestown Massacre uhonorowali utworem o wszystko mówiącym tytule "(David Bowie I Love You) Since I Was Six".

- Czy słyszałem jego ostatni album "The Next Day"? Podobają mi się niektóre fragmenty tej płyty. A najbardziej podobało mi się to, że wydając "The Next Day" zaskoczył wszystkich i wciąż robi wyłącznie to, na co ma ochotę. Dla mnie ten album niesie właśnie takie przesłanie. Jednocześnie on jest artystą abstrakcyjnym, oderwanym od rzeczywistości. Nie stara się śpiewać super ładnych słówek do super ładnych melodii. To dla mnie bycie abstrakcyjnym artystą. Z tego powodu łatwiej zaakceptować mi ten album - ocenił ostatni album Davida Bowiego.

Anton Newcombe apeluje do Artura Rojka

Na koniec porozmawialiśmy o Polsce, gdzie - wreszcie! - The Brian Jonestown Massacre zagrają już w poniedziałek (9 czerwca) koncert.

- Jestem bardzo podekscytowany naszym przyjazdem do Polski. Do tej pory byłem w waszym kraju tylko przez krótki moment i to tuż przy granicy z Niemcami. Nie pamiętam nazwy tego miasta. Przekroczyłem granice z moim kumplem i poszliśmy do was na zakupy. Chcieliśmy kupić jakieś stare meble. Ale chciałbym pozwiedzać Warszawę i Kraków. Znam tak wielu Polaków! I bardzo inspiruje mnie wasz język. Mam taki zwyczaj, że nagrywam ludzi mówiących w obcych i niezrozumiałych dla mnie językach. Polski bardzo mi się podoba i zamierzam zarejestrować utwór w waszym języku. Nie kłamię! - deklaruje muzyk, który nagrywał już utwory m.in. w języku islandzkim.

- Wiem też, że macie ten wspaniały festiwal w Polsce, o którym opowiadali mi moi koledzy z innych zespołów, na przykład z Singapore Sling. Jego organizatorem jest jakiś koleś, który śpiewa w popularnym polskim zespole [chodzi o OFF Festival i Artura Rojka, byłego wokalistę Myslovitz - przyp. AW]. Nie mam pojęcia, dlaczego nigdy nie zostaliśmy przez nich zaproszeni? Może terminy się nie zgadzały albo uważali, że jesteśmy za drodzy? Tak czy inaczej, moi znajomi tam występują, a ja nie i jestem z tego powodu taki zazdrosny! Wiem, że wreszcie zagramy w Warszawie, ale bardzo chciałbym wystąpić na tym festiwalu, bo wszyscy moi znajomi mówili mi, że to wspaniała impreza i świetnie się tam bawili - dodał.

Nam nie pozostaje nic innego, jak tylko poinformować o tym Artura Rojka i mieć nadzieję, że na następnym OFF Festival - imprezie promującej sztukę alternatywną - zobaczymy również i The Brian Jonestown Massacre, najprawdopodobniej najbardziej alternatywny zespół w historii sceny alternatywnej.

Artur Wróblewski

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy