Reklama

Stone Temple Pilots znów szybują... na razie ostrożnie

Znak pokoju na okładce nowego, imiennego albumu Stone Temple Pilots, mówi wiele o obecnej kondycji kwartetu weteranów rocka. W szczególności wskazuje on na utrzymujący się stan odprężenia, który w 2008 roku - roku reaktywacji zespołu po sześciu latach w rozsypce - stał się znakiem rozpoznawczym czterech muzyków. "To było jak powrót do domu" - powiedział wówczas gitarzysta Dean DeLeo.

Dziś jednak jego młodszy brat, 44-letni basista Robert, podkreśla, że zarówno dla niego, jak i dla pozostałych członków grupy, zespół przestał być "domem" - to chyba dobra wiadomość, skoro Stone Temple Pilots wydają właśnie swój pierwszy nowy longplay od czasów "Shangri-La Dee Da" (2001).

- Czasy, kiedy zespół był dla mnie całym moim życiem, minęły - mówi Robert DeLeo. - Wydaje mi się, że tym, co nękało mnie przez lata, były próby zdefiniowania samego siebie poprzez Stone Temple Pilots. To bardzo zły kierunek; zwłaszcza, gdy współpraca z kolegami nie układa się tak, jak należy. Dziś o mojej tożsamości stanowią inne emocje, inni ludzie i - o ile potrafię wykorzystać to jako muzyczną inspirację - wpływa to korzystnie na muzykę i na relacje z zespołem, który w efekcie czerpie radość z tego, co robi.

Reklama

- Wydaje mi się, że wszystko to jest ze sobą powiązane.

Wierzyli jedynie nieliczni

DeLeo przyznaje jednak, że niełatwo jest zachować tę równowagę, a komponowanie materiału na "Stone Temple Pilots" kosztowało muzyków sporo wysiłku umysłowego.

- Ostatnią płytę wydaliśmy dziewięć lat wcześniej - mówi Robert, który wyprodukował album wspólnie ze swoim bratem. - Musiałem na spokojnie zastanowić się, co na tym etapie chciałem usłyszeć na wydawnictwie sygnowanym przez Stone Temple Pilots. Musiałem przyjąć perspektywę fana i słuchacza i zadać sobie pytanie: "Czego oczekuję dziś od tego zespołu?"

- Z takim właśnie nastawieniem podeszliśmy tym razem do pracy.

Wydaje się, że taka strategia odniosła skutek. "Between the Lines", pierwszy singiel promujący "Stone Temple Pilots", szybko dotarł do pierwszego miejsca zestawienia Billboard Rock Songs. Cały album jest zresztą jedną z najbardziej wyczekiwanych premier roku, postrzeganą jako kulminacja reaktywacji, w którą wierzyli jedynie nieliczni - i co do trwałości której wielu miało poważne wątpliwości, zważywszy na dotychczasową historię zespołu.

Zobacz nowy klip Stone Temple Pilots:

Krytycy swoje, odbiorcy swoje

W ciągu 23 lat swojej działalności, Stone Temple Pilots niewątpliwie dali fanom aż nadto powodów, by żywić względem nich wielkie nadzieje, a jednocześnie wyraźny sceptycyzm. Zespół, który powstał w 1987 roku w San Diego jako Mighty Joe Young, w którego składzie znaleźli się bracia DeLeo, wokalista Scott Weiland i perkusista Eric Kretz, odniósł niespotykany sukces swoim debiutanckim albumem "Core" (1992), ośmiokrotnie nagrodzonym Platynową Płytą. Nagranych po nim pięć kolejnych longplayów rozeszło się na całym świecie w ponad 35 milionach egzemplarzy.

Jednak w swej historii zespół zmagał się również z przeciwnościami, zbierając szturchańce od krytyków, którzy skreślili Stone Temple Pilots jako "niedoszłych grunge'owców". W 1994 roku krytycy "Rolling Stone'a" uznali grupę za "najgorszy nowy zespół", natomiast czytelnicy tego samego czasopisma okrzyknęli ją "najlepszym nowym zespołem".

Swoje piętno odcisnęły też na formacji batalie toczone przez Weilanda z narkotykowym nałogiem, które powodowały, że od czasu do czasu zespół zawieszał działalność, a bracia DeLeos angażowali się w poboczne projekty w stylu Talk Show czy Army of Anyone.

- Stone Temple Pilots chyba nigdy nie żeglowali po spokojnych wodach - mówi dziś Robert DeLeo - i myślę, że chyba nauczyłem się akceptować ten fakt.

Dlatego też, gdy w 2007 roku kwartet wznowił działalność, a w roku następnym zaczął koncertować (Weiland odszedł wówczas z Velvet Revolver), rozmowy o jakimkolwiek nowym materiale zostały odłożone na później, czyli do czasu, gdy zespół poczuje twardy grunt pod nogami.

Utwory, czyli wspomnienia

- Zaczynać trzeba od małych kroków, zwłaszcza w przypadku takiego zespołu, jak ten - uważa Robert DeLeo. - Bardzo ważne było, by na początek rozgrzać się utworami, które każdemu z nas były dobrze znane. Kiedy grasz takie numery, jak "Plush" czy "Creep", w jednej chwili wracają do ciebie najróżniejsze emocje i wspomnienia, do których wszyscy możemy się odnieść jako zespół.

- Moim zdaniem to bardzo skuteczna terapia - kontynuuje - zwłaszcza dla Scotta. Dzięki niej wróciliśmy do czasów, gdy wszystko było o wiele łatwiejsze. Kiedy z takim nastawieniem podchodzisz do grania i wspólnego spędzania czasu, spokojnie można przejść do następnego poziomu, jakim jest nagranie nowego albumu.

Gdy plany te dojrzewały w głowach muzyków, pojawiły się wymagające rozwiązania kwestie prawne. Scott Weiland zdecydowanie wypowiadał się przeciwko nagraniu kolejnej płyty z Atlantic Records, z którą Stone Temple Pilots współpracowali przez wiele lat. "Jeśli musimy nagrać określoną liczbę płyt dla Atlantic, żeby się od nich uwolnić, to nie wiem, czy mnie na to stać" - mówił.

W czerwcu 2008 roku Atlantic skierowała pozew przeciwko Weilandowi i Kretzowi, oskarżając muzyków o grożenie wytwórni rozwiązaniem kontraktu, mimo iż zespół wciąż był jej "winien" jeszcze jedną płytę. Ostatecznie pozew został wycofany, a Weiland i Atlantic obsypali się nawzajem komplementami. Było jednak jasne, że wokalista - który rok później wydał we własnej wytwórni swoją drugą solową płytę" Happy in Galoshes" - wciąż żywił podejrzenia wobec ludzi kontrolujących przyszłość grupy.

"W sferze muzycznej zawsze mieliśmy pełną dowolność" - mówił wówczas Weiland - "i nigdy nie docierały do nas żadne skargi od ludzi z wytwórni. Rzeczywistość jednak bardzo się zmieniła, podobnie jak krajobraz muzycznej branży; to wszystko nie jest już takie radosne."

Pracowali w dwóch obozach

Kiedy muzycy wreszcie zebrali się w studio, by rozpocząć nagrywanie płyty, okazało się, że przynajmniej ilość zebranego materiału nie stanowi problemu.

- Dean i ja zawsze coś komponujemy - mówi Robert DeLeo. - "Between the Lines" to utwór, który napisaliśmy już jakiś czas temu i... po prostu czuliśmy, że taki kawałek będzie się nadawał na tę płytę.

Wyzwaniem było obmyślić taką metodę wspólnej pracy, która nie zadrażniłaby na nowo odkrytego przez zespół poczucia solidarności. Mając to na uwadze, trzej instrumentaliści weszli najpierw do domowego studia Roberta w Los Angeles, by przekuć kompozycje w - cytując basistę - "wykończone wersje demo". Następnie przekazali je Weilandowi, a ten zamknął się w swoim Lavish Studios wspólnie z kolekcjonerem Grammy, producentem Donem Wasem, który w swojej karierze współpracował z takimi legendami jak Bob Dylan, Bonnie Raitt i The Rolling Stones.

- Don pomagał Scottowi przy rejestracji partii wokalnych i aranżacjach wokalu - zdradza Robert DeLeo, zaznaczając, że producent stanowił również łącznik między dwoma "obozami", gdy zachodziła taka potrzeba. - Przywoził do nas Scotta, a potem wspólnie siadaliśmy w studio, by pod jego nadzorem skoordynować nasze działania. Don jest w tym świetny; bardzo łatwo nawiązuje kontakt z ludźmi. Czasami potrzebny jest ci taki łącznik, który, że tak powiem, zwiąże oba końce - i Donowi się to udało.

Podzcas gdy Was pracował z Weilandem, bracia DeLeo i Kretz wciąż obmyślali koncepcje nowych utworów, co, jak przyznaje Robert, było niełatwe.

- Poruszaliśmy się trochę po omacku - śmieje się basista Stone Temple Pilots. - Było to wyzwanie, bo z jednej strony musieliśmy wysilić się na tyle, żeby ukończyć utwór, a z drugiej musieliśmy co jakiś czas wyhamowywać, żeby sprawdzić, czy tonacja jest odpowiednia i tym podobne...

- Ale przecież nie na darmo od 18 lat tworzymy zespół - czy też raczej od 23, doliczając lata przed podpisaniem kontraktu z wytwórnią. Istnieje między nami swoiste porozumienie, dzięki któremu wiemy, co drugiej osobie będzie się podobało, a co nie. Tak więc, mimo iż nie było to łatwe i nie pracowaliśmy wszyscy razem, uważam to za wielkie osiągnięcie, że udało nam się napisać, wyprodukować i nagrać tę płytę w taki, a nie inny sposób.

- Jestem z tego bardzo, bardzo dumny.

Więcej niż emocje

Teraz, gdy Stone Temple Pilots są znowu razem, zespół przygotowuje się do kolejnych koncertów. Jednocześnie Weiland kończy pisać swoją autobiografię, którą zamierza wydać pod koniec tego roku. Muzycy zaplanowali koncerty na cały 2011 rok, między innymi w Australii, Japonii, na Nowej Zelandii i w Ameryce Południowej. Zamierzają również niejeden raz zawitać do Europy, Ameryki Północnej i "każdego miejsca po drodze".

Klimat tej trasy jest zupełnie inny niż w przypadku tournée w latach 2008-2009, zaraz po reaktywacji, podkreśla Robert DeLeo.

- Pomiędzy wspólnym graniem dobrze znanych utworów a reaktywacją zespołu, który wraca, by nagrać nowy materiał, jest duża różnica - mówi DeLeo. - Ostatnią wspólną płytę nagraliśmy osiem czy dziewięć lat temu. Tym krążkiem wracamy do tego modelu promocji i koncertowania, które są nieodłącznie związane z nagrywaniem nowej płyty. Koncerty to zawsze świetna zabawa i emocje, ale to jest... czymś więcej.

Gary Graff, "New York Times"

Tłum. Katarzyna Kasińska

The New York Times
Dowiedz się więcej na temat: Stone Temple Pilots | dean | emocje | Stone
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy