Reklama

Refleksje w połowie drogi

Jestem teraz bardzo daleko od domu i moich najbliższych. Gdzieś tak w połowie drogi pomiędzy Warszawą a Urugwajem dajmy na to. Tak - doprawdy ładne kilka tysięcy kilometrów - pisze Kazik Staszewski w "Machinie".

Towarzyszy mi moja mama jedynie, której czas staram się uczynić jak najprzyjemniejszym, pomny pewnych zaniedbań, jakie uczyniłem w przeszłości. W pewnym wieku nachodzi człowieka swoisty rodzaj refleksji, które zmieniają zasadniczo jego spojrzenie na otaczający go świat.

A ja się starzeję i ta bezlitosna świadomość nieustannego i nieodwracalnego upływu czasu jest z każdym rokiem bardziej dokuczliwa. Siedzieliśmy wczoraj z mamą na balkonie i w pewnym momencie mama powiedziała, że życie tak przeleciało, że ani się człowiek obejrzał. Myślę sobie, że religia dla wielu ludzi jest czymś takim, co taką okropną konstatację potrafi odsunąć na drugi albo i trzeci plan.

Reklama

Mój starszy syn pod koniec września pojął za żonę wspaniałą kobietę i z domu wyfrunął. Młodszy ma równie wspaniałą i kwestią czasu jest pewnie analogiczna sytuacja. A ja jakoś źle to znoszę. Pewnie, że jest to swego rodzaju egoizm, ale nic na to nie poradzę - tak ma taki typ, jak ja.

Będąc tak daleko, świadomie odczepiam kabelek zainteresowania tym, co się dzieje w ojczyźnie, chociaż to niełatwe. W końcu internet i powszechne niemal w każdym polsko-emigracyjnym domu telewizyjne platformy cyfrowe czynią dostępność informacji bardzo szybką.

Z grubsza wiem, kto i co zawalczył w listopadowych wyborach, z tym że nic a nic mnie to nie interesuje. Polskie hałastry polityczne przez ostatni rok dostarczyły mi takiej ilości rozczarowań, że daję sobie spokój i naprawdę z wielką ulgą doceniam fakt, że nie jestem skazany na bełkot różnych Jarosławów Tusków czy innych Donaldów Kaczyńskich. Ekipa rządzącą nie różni się praktycznie niczym od ekipy opozycyjnej - jest to dokładnie ten sam rodzaj klasy próżniaczej (jak zresztą ongiś sami się tak nazwali) konsumującej nasze coraz to wyższe podatki. Etos sprawowania władzy i pojmowania polityki jako takiej jest bliźniaczy jakby takiego sformułowania nie rozumieć.

To oddalenie moje (nomen omen) pozwala mi też polizać swoje własne rany i stanąć na nogi po tych nieszczęsnych wydarzeniach z 4 listopada. Niezorientowanym przypomnę, że tego dnia dokonałem modelowej wręcz autokompromitacji podczas występu w Katowicach. Wychodząc w stanie wskazującym na scenę, obraziłem ludzi, którzy przyszli posłuchać, jak do nich śpiewam. Bardzo delikatnie rzecz ujmując, występ daleki był od doskonałości i mój uczynek mimo upływu czasu stanowi dla mnie jednak ciągle poważne źródło zgryzoty.

Jak to ujął pewien bardzo rozumny człowiek, usmarkałem się jak gówniarz. Doradził mi również abym się oddalił, odpoczął , bo (tutaj zacytuję, bo bardzo podoba mi się ten passus) "w Polsce teraz burym chujem cuchnie, a do tego wybory".

Świadom tego, com uczynił, przeprosiłem na naszem forum internetowem wszystkich obrażonych przeze mnie ludzi (notabene niezwykle wzruszyła mnie reakcja niemalże ich wszystkich, pełna wyrozumiałości i życząca mi powodzenia w walce z moimi dolegliwościami na przyszłość) i zastosowałem się do jego rady.

Człowiek musi się w końcu nauczyć, że każdy jego czyn niesie za sobą pewien bagaż konsekwencji. A już szczególnie, gdy posiada się jako tako rozpoznawalny ryj. Jest to w wielu przypadkach niezwykle cenne i fajne ułatwienie, na przykład panie w urzędach są miłe i uśmiechnięte albo policja drogowa bardziej wyrozumiała - ale gdy tylko się "zasmarkasz", jest to niewątpliwie łakomy kąsek dla bardzo, bardzo wielu.

Doszły mnie słuchy (jeśli się mylę to z góry przepraszam), że całą haniebną sprawę wywlókł po wielu dniach "Fuckt", a zawtórowała mu natychmiast telewizja publiczna. Przez osiem lat corocznej trasy pomarańczowej tak zwany pies z kulawą nogą nie interesował się, że odbywa się chyba jedyna w takiej skali nie sponsorowana przez nikogo trasa z udziałem tak licznej publiczności robiona przez krajowego wykonawcę, ale jak artysta dał w palnik to od razu DTV zareagował tematem o pijaństwie w pracy, finalizując zagadnienie fragmentem ze mną w roli głównej. Bynajmniej się nie skarżę, mam za swoje, ale powolutku zaczynam rozumieć panią Górniak, która w końcu zaczęła reagować, tak jak zaczęła. Przecież ona ma o wiele gorzej.

Będąc tu w oddaleniu, doszły mnie wieści, że bliska mi bardzo osoba ma raka. Matka mojego znajomego zaniemogła na skutek zawału mózgu (tzw. udar, który dopadł kochaną mamę mojej małżonki). Rozpadają się związki między ludźmi, którzy jeszcze wczoraj się miłowali. Wobec tego rodzaju dramatów wszystko się przewartościowuje i staje się jakieś takie miałkie.

Za dobrze mamy i we łbach się nam przewraca. Należy doceniać to, co się posiada, nie niszczyć tego, a i korzystać z życia piersią pełną, bo nie znamy dnia ani godziny i tem optymistycznem akcentem zakończę ten smutny kawałek. A ku rozweseleniu kilka zdjęć z wesela.

PS. Ostrzegam, że to wszystko się więcej nie powtórzy. I o czem będziecie pisać i czytać?

Zobacz teledyski KazikaKultu na stronach INTERIA.PL.

Machina
Dowiedz się więcej na temat: Kazik
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy