Reklama

Radiohead odpaliło Roskilde

Tegoroczny festiwal Roskilde zaczął się tak naprawdę w czwartek, 3 lipca, o godzinie 22:04, kiedy na główną Pomarańczową scenę weszli panowie Thom Yorke, bracia Jonny i Colin Greenwood, Ed O'Brien i Phil Selway.

Zaczął i chyba skończył - przynajmniej jeśli chodzi o największą i najważniejszą estradę imprezy, bo ciężko sobie wyobrazić bardziej poruszający koncert na Orange Stage.

Ciężko pisze się o koncercie zespołu, który został udokumentowany i skomplementowany na wszystkie możliwe sposoby. Zasłużenie. Jakiekolwiek oczekiwania związane z koncertem Radiohead można z założenia wrzucić do kosza, bo ten zespół jest nieprzewidywalny.

Po czwartkowym występie formacji brakowało słów, natomiast w głowie kłębiło się tysiące myśli.

Reklama

Przede wszystkim wielkie brawa za to, że z festiwalowego, oglądanego przez około 100 tysięcy osób koncertu, Radiohead potrafili uczynić kameralny show. Za sprawą charyzmy muzyków nie odczuwało się odległości i bezosobowości występów dla festiwalowych widzów.

Kiedy Thom Yorke, akompaniując sobie jedynie gitarą akustyczną, śpiewał wstęp do "Exit Music (For A Film)" czy liryczne "Videotape", milkły głośne rozmowy, a ludzie słuchali muzyki. Niebywałe.

Co z tego niesamowitego występu większość widzów zapamięta pewnie na długie lata? Mogący kruszyć mury przesterowany bas Colina w "My Iron Lung"? Opisany wyżej akustyczny początek "Exit Music (For A Film)", na wspomnienie którego wciąż przechodzą ciarki? Paranoiczny taniec Thoma podczas "Idioteque"? Porywającą i wzruszającą jednocześnie końcówkę "Jigsaw Falling Into Place"? Śpiewane przez 100 tysięcy osób słowa: "This is what you get when you mess with us" z "Karma Police"? Morze zapalnicz..., to znaczy świecących telefonów komórkowych, podczas podniosłej, chóralnej części mini-suity "Paranoid Android"? A może wszystkie te momenty i pewnie tysiąc innych, bo Radiohead zafundowali show jedyny w swoim rodzaju.

Wracając do zagranego na bis "Paranoid Android", przez wielu uważanego za najlepszy utwór Radiohead i jedną z najwybitniejszych kompozycji w historii muzyki rockowej. Zapowiadając ten numer Thom Yorke zadedykował go wszystkim tym, którzy "wzięli kiepskie narkotyki". Za sprawą "Paranoid Android" poważnej zmiany postrzegania rzeczywistości doznali także ci, którzy nie mieli kontaktu z żadnymi niedozwolonymi substancjami.

Doznania już czysto artystyczne szły w parze z mocno zaakcentowanym przekazem politycznym. W centralnym punkcie sceny Radiohead rozwiesili flagę Tybetu, przypominając wszystkim festiwalowiczom, że gdzieś daleko stąd ludzie zamiast emocjonować się muzyką, cieszą się z każdego przeżytego na wolności dnia.

Dodam jeszcze, że polscy dziennikarze, którzy mieli okazję widzieć już koncerty Radiohead stwierdzili, że występ w Roskilde był świetny, ale zespół stać na jeszcze lepsze. Aż trudno sobie to wyobrazić...

Dwugodzinny koncert Radiohead zepchnął w cień wszystkie inne czwartkowe wydarzenia.

Tegoroczne otwarcie festiwalu należało do grupy Clutch i wokalistki Duffy. By choć przez moment zaznać bezpretensjonalnego, dziewczęcego uroku Walijki, posłuchać charakterystycznej barwy głosu wokalistki i jej bardzo melodyjnych, popowych piosenek, należało się przebijać przez tłum pod największy namiot - Arenę, jakieś 15 minut.

Natomiast Amerykanie zaproponowali własną wersję stoner rocka, zaprawioną bluesowymi klimatami. W mocno inspirowanej dokonaniami Black Sabbath czy przedsięwzięciami Josha Homme'a (Kyuss czy Queens Of The Stone Age) muzyce wyróżniał się charakterystyczny, przypominający Glenna Danziga wokal Neilla Fallona. Kraciaste koszule, brody i czapki z daszkiem charakterystyczne dla amerykańskich kierowców ciężarówek (wiecie, te z siateczką z tyłu...) idealnie współgrały z mocno amerykańskim repertuarem Clutch.

Jeżeli jesteśmy już przy image'u, to nagroda za najbardziej obciachowe kostiumy scenieczne - artyści raczej nie pojawiają się tak ubrani na przyjęciach - w tym roku trafiła do Nowojorczyków z MGMT. Kolorowe chusty na głowach, różowo-seledynowe szorty i podkoszulki oraz przeciwsłoneczne Ray-Ban Wayfarery (tak przy okazji - najpopularniejszy model okularów na tegorocznym Roskilde) - tak się noszą Ben Goldwasser i Andrew VanWyngarden.

Miałem okazję oglądać zespół w marcu tego roku w Berlinie i wciąż nie mogę uciec wrażeniu, że panowie jeszcze nie nauczyli się grać koncertów. Nie grają ich źle, ale... czegoś po prostu brakuje. Na szczęście MGMT mają świetne piosenki ze świetnej płyty "Oracular Spectacular". Ten album to kopalnia stylów (funk, prog rocka, electro, classic rock, psychodelia, glam czy new wave to pierwsze z brzegu...) i przede wszystkim przebojów. Właśnie za sprawą "Electric Feel", "Weekend Wars" czy przede wszystkim sztandarowych "Time To Pretend" i "Kids", momentami "rozjeżdżający się" koncert należy uznać za bardzo udany. Zanim MGMT nauczą się grać na żywo, polecam zakup wspomnianego "Oracular Spectacular". To faworyt do alternatywnej płyty roku 2008.

W piątek, 4 lipca, w Roskilde wystąpią między innymi Band Of Horses, Nick Cave z grupą Grinderman, CocoRosie, Goldfrapp czy nowa sensacja z Nowego Jorku - Yessayer.

Artur Wróblewski, Roskilde

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: koncert | MGMT | Thom Yorke | Radiohead
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy