Reklama

Magia, ciarki na plecach i łzy

Trudno wyrazić słowami przeżycia i emocje związane z koncertem Raz Dwa Trzy w Studenckim klubie Arkada w Katowicach (piątek, 27 marca).

Wszystkie tegoroczne koncerty na jakich miałem przyjemność być - raz lepsze, raz gorsze - występowi Raz Dwa Trzy równać się nie mogą. Jeśli żałujecie, że nie przybyliście - nie pocieszę Was, bo żałować jest czego.

Powodów jest kilka. Zespół w składzie: Adam Nowak, Jacek Olejarz, Grzegorz Szwałek, Jarosław Treliński i Mirosław Kowalik dał zupełnie magiczny koncert. Magię było czuć od początku, wraz z utworem "Mam imię, nazwisko i pracę", z albumu "Trudno nie wierzyć w nic". Już wtedy ciarki przechodziły po plecach, publiczność klaskała w rytm, a barmani odstawiali szklanki, by choć na chwilę wsłuchać się z uwagą w muzykę.

Reklama

Magia narastała wraz z kolejnymi utworami, jak: "Oczy tej małej", "Czarna Inez", "Jesteśmy na wczasach". Tym razem na oklaskach się nie skończyło, bo młodzi ludzie wstali z ławek, specjalnie ustawionych na koncert, zaczęli się kołysać, głośno śpiewać.

I wtedy, mniej więcej w połowie magicznego wieczoru, zespół zagrał nieśmiertelny, uwielbiany przez radio zwłaszcza w święta przebój "W wielkim mieście". Przeżyłem coś, co na koncertach zdarza mi się rzadko: autentyczną chwilę muzycznego uniesienia; kiedy ciarki na plecach przypominają jakiś napad mrówczego stada, a łzy radości pojawiają się w kącikach oczu. Efekt potęgowała reakcja sali: ludzie z zamkniętymi oczami, w wielkim skupieniu, przytuleni do siebie dosłownie celebrowali ten moment. To nie było słuchanie - to była muzyczna medytacja.

Ochłonąłem. Zespół gra "Piosenkę starych kochanków". Oszołomiona publiczność siada na miejsca. Barmanki spokojnie wracają do szklanek. Z narożnika sali słychać głośny bełkot podchmielonych ludzi, którzy najwidoczniej znaleźli się tutaj przez pomyłkę, tudzież zależy im na zepsuciu nastroju panującego na sali. Okrzyki są niekiedy tak głośne, że zespół musi je słyszeć podczas grania.

Tak upływają dwie godziny. Dwie godziny duchowego uniesienia. Kiedy wybrzmiewa "Jutro możemy być szczęśliwi" - Adam Nowak żegna się krótkim "Dziękujemy!". Jednak reakcja widzów nie pozostawia złudzeń. Panowie znikają dosłownie na chwilę, by znów pojawić się na scenie z towarzyszeniem wrzasku radości setek osób.

Na bis grają "Trudno nie wierzyć w nic". To drugi taki moment, kiedy wszyscy jednoczą się w muzycznym zachwycie. W pewnym momencie czuję się tak, jakby wszyscy wokoło znali się i przyjaźnili ze sobą. Co się dzieje? - ludzkość się jednoczy! Koniec końców - zespół schodzi ze sceny wprost na salę, by przedostać się do wyjścia głównego. Tak się składa, że muzycy przechodzą dosłownie koło mnie tak, że muszę wcisnąć się w ścianę, by mogli przejść. To się nazywa mieć kogoś na wyciągnięcie ręki.

I tak wszystko się kończy, ludzie zaczynają się rozchodzić, bar wraca do normalnej pracy. Są koncerty przyciągające uwagę jak magnes. To był taki koncert: niby standardowy, akustyczny, w dużej mierze improwizowany - ale jakże magiczny. Ta niezwykła atmosfera tamtego niezwykłego wieczoru na zawsze pozostanie mi w pamięci.

Marcin Bareła, Katowice

niebieskagodzina.blog.com

www.egida.us.edu.pl

(Listy do redakcji)

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Raz Dwa Trzy | koncerty | koncert | Łzy | magia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy