Reklama

Kazik odpowiada fanom: Mam prawo

Kazik Staszewski broni swojego stanowiska w sporze z fanem, który przez 10 lat prowadził jego nieoficjalną stronę internetową.

Przypomnijmy - twórca witryny staszewski.art.pl zamknął serwis i wystosował do wokalisty list otwarty. Dowiadujemy się z niego, że Staszewski zażądał zdjęcia z witryny reklam pod groźbą interwencji prawnej. W tym samym czasie synowa Kazika poprosiła autora strony o dostęp do facebookowego profilu serwisu - chciała tam promować swoją wydawniczą działalność ("Chcę umieszczać swoje informacje jak najbardziej na temat, bo dotyczące Staszewskich, a że sama jestem Staszewska, to myślę, że wszystko na miejscu" - tłumaczyła żona Janusza Staszewskiego w ujawnionej korespondencji).

Reklama

Większość fanów Kazika, jak możemy wywnioskować z lektury forum Kultu, ostro roszczenia frontmana i jego rodziny skrytykowała. Wokalista postanowił obszernie im odpowiedzieć:

"Karolcia (synowa - przyp.red.) mi rzekła, iż od rozpętania zadymy w dniu 3 maja otrzymała około 400 listów z których ponad połowa zaczyna się od słów "ty k...", "ty suko" bądź "ty pazerna suko". Na mnie pozwolę sobie lać całe wiader fekalia, ale to, że przez upublicznienie nieprawdziwych informacji (co jest zresztą niezgodne z prawem) sprawiłeś panie Likus, że bliskie mi osoby płaczą - to ci zapomniane długo nie będzie" - denerwuje się artysta.

"Nie mam pojęcia, co to fejsbuk, jak to działa, widziałem tylko film o jego twórcy i raczej nieprzyjemna jawiła mi się to osoba. Nie mam tam konta, ale okazuje się, że mam. Takie czasy. Moja przyjaciółka napisała wczoraj do mnie, że wszystkie wpisy na mój profil (tak to się zdaje nazywa), który założyłeś, nie pytając mnie nawet o zgodę - które przyznają mi rację - zostały usunięte, a ich autorzy zablokowani - cokolwiek by to nie znaczyło. Z angielska - why?" - pyta Kazik.

W tym momencie fani zaczęli tłumaczyć artyście, że LeeQS (twórca staszewski.art.pl) nie założył profilu podszywającego się pod Kazika, tylko tzw. fanpage swojego serwisu.

Staszewski przekonuje fanów, że chodzi mu przede wszystkim o reklamy.

"Bo Kazik Staszewski nie reklamuje swoim imieniem i nazwiskiem niczego nawet za złotówkę. Nawet za 3,8 miliona" - oświadczył lider Kultu, nawiązując do intratnej umowy Szymona Majewskiego.

"Nikogo nie potępiam za udział w reklamach, ale sam tego nie mam ochoty robić. Czy mogę mieć tego rodzaju prawo? Bo może nie mogę? Ktoś, kto prowadzi stronę pod szyldem mojego nazwiska, powinien sobie z tego zdawać sprawę - tak mi się przynajmniej wydaje. Zwłaszcza, że nie jest to strona Krzywego Józka, na którą nie zagląda nikt, tylko najbardziej profesjonalna i oglądana strona o mnie" - kontynuuje Kazik.

"Mam prawo wyartykułować swoją odrębność w tej kwestii - zwłaszcza że strona nazywa się staszewski.pl" - przekonuje Staszewski.

Część fanów wokalisty zauważyła jednak, że z prawnego punktu widzenia Kazik nie może domagać się ściągnięcia reklam ze swojego nieoficjalnego serwisu (aspekt formalny jest tu o tyle istotny, że cała afera zaczęła się od groźby pozwu ze strony menedżera Kazika).

Biegły w prawie fan przytoczył nawet fragment ustawy o prawie prasowym:

"Zezwolenia nie wymaga rozpowszechnianie wizerunku: osoby powszechnie znanej, jeżeli wizerunek wykonano w związku z pełnieniem przez nią funkcji publicznych, w szczególności politycznych, społecznych, zawodowych".

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Kazik | Kult
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama