Reklama

Gorące płyty: Wszystkie strony świata

Najważniejsze premiery płytowe tego tygodnia niezbicie dowodzą, że choć dominacja Wysp Brytyjskich i Stanów Zjednoczonych na polu muzyki popularnej wciąż jest niezagrożona, przyjęliśmy już do wiadomości, że w innych miejscach świata też potrafią pięknie grać.

To nie przypadek, to globalny trend. Jeszcze dekadę temu słuchaliśmy - nie tylko my, Polacy, ale wszyscy fani muzyki na świecie - głównie tego, co proponowały kraje anglosaskie i nikły procent naszego zainteresowania poświęcaliśmy lokalnym artystom. Od kilku lat jednak chętniej nadstawiamy ucha nie tylko na to, co nasze własne, ale i na wykonawców spoza Anglii i USA - na muzykę z Francji, krajów latynoskich, Afryki, Azji... Dobrze, bo zdrowa konkurencja służy też zadufanym w sobie Jankesom i Anglikom. Muszą się bardziej starać, żeby dotrzeć do naszych uszu, serc i portfeli.

Reklama

Najpierw parę słów o premierze, na którą nikt nie czeka. Fani rapu znają już bowiem "Troubadour" na pamięć - to przecież jedna z najważniejszych ubiegłorocznych płyt w tym gatunku. Cała reszta niewiele o K'naanie wie, bo z niewiadomych przyczyn na polską premierę tego albumu musieliśmy czekać aż 14 miesięcy! A przecież nietrudno było przewidzieć, że to będzie hit, skoro artyście drzwiami i oknami do studia pchały się takie gwiazdy jak Mos Def, Kirk Hammett z Metalliki, Adam Levine z Maroon 5 czy Damian Marley...

Zobacz klip do singla "Waving Flag"!

Kim jest legitymujący się kanadyjskim paszportem K'naan? To 32-letni Somalijczyk Keinan Abdi Warsame, który swoje formacyjne lata spędził w Mogadiszu, zajmując się głównie rozpaczliwymi próbami ocalenia głowy oraz słuchaniem płyt hiphopowych, które przesyłał mu z Ameryki ojciec. Gdy wojna domowa w Somalii rozpętała się na dobre, Warsame wraz z rodziną zdołał wydostać się z kraju. Przez jakiś czas mieszkali w Harlemie, by w końcu trafić do Kanady, w okolice Toronto, gdzie mieszka spora społeczność uchodźców z Somalii.

Co ciekawe, ponure doświadczenia z lat młodzieńczych nie przełożyły się bezpośrednio na dźwięki, które dobiegają z nagrań K'naana. Może dlatego, że w odróżnieniu od kolegów z bogatej Ameryki na własnej skórze przekonał się, że są rzeczy straszniejsze, niż życie na zasiłku i nuda wielkomiejskiego przedmieścia, jego utwory kipią energią, porywają pozytywnym, ale mądrym przesłaniem. Nie pozuje na gangstera i nie puszy się bogactwem, ani pozycją społeczną, jak hiphopowi nuworysze w rodzaju 50 Centa. Przebojowy amerykański rap sprawnie łączy z wpływami muzyki afrykańskiej i rewolucyjnym zacięciem Boba Marley'a, proponując zupełnie nową jakość. Rap rozrywkowy, roztańczony, ale zarazem mądry i na tyle uniwersalny, by mogli go zrozumieć fani z całego globu. Coś jak Lupe Fiasco czy Kanye West, z czasów kiedy jego wielki talent nie był jeszcze przysłonięty jeszcze większym ego.

Mam tylko nadzieję, że sukces "Troubadour" skłoni kogo trzeba do wydania w Polsce również pierwszej płyty K'naana, czyli "The Dusty Foot Philosopher" z 2005 roku. Kto wie, czy nie jest jeszcze lepsza, niż "Troubadour"...

W odróżnieniu od K'naana, który nad Wisłą jest jeszcze na dorobku, Gotan Project nikomu u nas polecać nie trzeba. Francusko-argentyńsko-szwajcarskie trio na "Tango 3.0" wciąż robi to, co najlepiej potrafi, czyli podkręca tęskne tematy klasycznych tang współczesną elektroniką, smooth jazzem, nawet hip-hopem. "Chcieliśmy zderzyć coś, co jest bardzo stare, z ewolucją internetu. Poza tym tytuł oddaje naszą próbę wprowadzenia muzyki tanga w przyszłość. Nową i inną przyszłość" - streścił równie prosty, co ambitny pomysł na "Tango 3.0" Christoph H. Müller, muzyk Gotan Project, w wywiadzie dla Interia.pl.

Puryści twierdzą, że to co z tangiem wyprawia trio to nielegalny doping, ale rację ma, jak zwykle w takich przypadkach, publiczność - a tej Gotan Project jeszcze się nie znudził.

Zobacz klip do singla "La Gloria"!

Kto lubi Gotan Project, powinien też docenić Włochów z francuską nazwą, czyli nu-jazzowy duet Gabin (zobacz ich najnowszy teledysk). Ich trzeci, podwójny album, adekwatnie zatytułowany "Third and Double" to wymarzona ścieżka dźwiękowa do upalnych, leniwych letnich wieczorów.

I jeszcze Gogol Bordello. Mieszkają co prawda w Nowym Jorku, ale pochodzą z Ukrainy, Rosji, Izraela, Eiopii, Ekwadoru, Izraela, Szkocji i... no dobrze, dla dwojga amerykańskich muzyków też znalazło się miejsce w składzie. Ich nowy album "Trans-Continental Hustle" to żadna rewolucja - melodie cygańskie i rosyjskie, punkowy przytup oraz teksty wyśpiewane złym angielskim, z wtrętami w prawie wszystkich językach świata. Znamy to już, ale warto zaznaczyć, że Gogol Bordello cudem unikają autoplagiatów, co w przypadku grup opartych na jednym, tak wyrazistym patencie, jest bardzo trudne. Można więc "Trans-Continental Hustle" ominąć szerokim łukiem, jeśli propozycja Eugene Hütza i jego kompanii wyda wam się zbyt ludyczna, wulgarna i hałaśliwa, ale nie sposób przeczyć, że to grupa, która już mocno stoi na własnych nogach i nie musi się podpierać w promocji autorytetem Madonny, jak to drzewiej bywało.

Zobacz Gogol Bordello w akcji:

A co na to wszystko wspomniani wcześniej artyści z krajów anglojęzycznych? W tym tygodniu rękawice rzucone przez barbarzyńców zdecydowała się podnieść tylko Courtney Love, wydając ze swoją grupą Hole album zatytułowany "Nobody's Daughter". Niezła płyta, choć uwięziona w brzmieniu zespołu z połowy lat 90. To za mało, by Courtney odkleiła się od wizerunku żony swojego zmarłego męża (Kurta Cobaina z Nirvany - przypisek dla tych, którzy ostatnie dwie dekady spędzili na Księżycu) i z okładek tabloidów na stałe wyprowadziła się na kolumny muzyczne poważnych czasopism. Ale i za to, że próbuje, należą jej się brawa.

Posłuchaj singla "Skinny Little Bitch:

Jarek Szubrycht

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Tango | muzyka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama