Reklama

Gdynia: Taneczny finał Open'era

Ostatni dzień Open'era zdominowały występy na głównej scenie. Zagrali na niej: Lao Che, Goldfrapp, Massive Attack oraz zamykająca tegoroczny festiwal formacja The Chemical Brothers.

Ostatni dzień Open'era zdominowały występy na głównej scenie. Zagrali na niej: Lao Che, Goldfrapp, Massive Attack oraz zamykająca tegoroczny festiwal formacja The Chemical Brothers.

Trzeci dzień festiwalu wystartował świetnym koncertem zespołu Hatifnats. Publiczność bawiła się tak dobrze, że zażądała bisów. Niestety Hatifnats ma jeszcze niewielki dorobek, powstał zaledwie przed dwoma laty i zwyczajnie zabrakło im na tę okoliczność piosenek.

Rozochocona publiczność przeniosła się więc na Scenę Młodych Talentów, gdzie równie ciekawie wystąpił Bajzel.

W niedzielę (6 lipca) na festiwalu pokazali się jeszcze miedzy innymi Kobiety, Oszibarack, Ścianka, VavamuffinŻywiołak. Jednak zdecydowanie najciekawiej było na scenie głównej.

Reklama

Uważani za studencką kapelę Lao Che nieźle poradzili sobie na Main Stage. Już utworem "Bóg zapłać", którym rozpoczęli koncert wprawili publikę w pozytywny nastrój i utrzymywali go do końca.

Występująca boso i w zwiewnej sukni Alison Goldfrapp rozpoczęła koncert bez instrumentalnego intro. Swoim łagodnym głosem wprawiła od razu publiczność w lekki trans, z którego niestety przez kilka pierwszych utworów wybijał popsuty bas. Kawałki z nowej, spokojnej muzycznie płyty "Seventh Tree" przeplatały się z starszymi, nieco bardziej żywymi utworami.

Tak dobrany repertuar koncertu sprawdził się idealnie. Publiczność miała szansę poskakać przy bardziej elektronicznych kawałkach i odpocząć nieco przy synth popowych i ambientowych rytmach. Był także dobrą zapowiedzią tego, co miało dziać się na scenie wraz z pojawieniem się na niej Massive Attack. Szkoda tylko, że koncert trwał jedynie godzinę i nie odbył się żaden bis.

Massive Attack zaczął melancholijnie i mrocznie. Dopiero, podczas "Teardrop" ruszyła transowa zabawa. Gdy na scenie pojawił się Horace Andy, znowu zrobiło się mroczno, a miejscami nawet ostro. I tak już zostało do końca koncertu. Kobiece wokale kołysały w tanecznym transie, a męskie głosy podkręcały tempo zabawy.

Na ekranach, znajdujących się we wnętrzu sceny, wyświetlane były napisy i kompozycje świetlne zsynchronizowane z muzyką. W pewnym momencie pojawiły się na nich napisy w języku polskim (były to nagłówki artykułów z brukowych gazet), a następnie wolnościowe hasła, którymi to zespół oddał hołd wszystkim zaangażowanym w sprawę.

Publiczność najlepiej reagowała na utwory z płyty "Mezzanine", śpiewając wspólnie z zespołem przygotowanym na bis utwór "Angel".

Rozciągnięty w kilkuminutowe intro utwór "Push the button" rozpoczął koncert The Chemical Brothers. Na trzech bocznych telebimach i olbrzymim ekranie we wnętrzu sceny pojawiały się w rytm elektronicznych bitów różnorodne wizualizacje. Następny kawałek "Do it again" i podobna scenografia.

Tak już zostało do końca występu "Chemicznych Braci". To po ekranach przechadzały się słonie i tygrysy, to przerażające, idące wprost w publiczność roboty, czy też tańczące postacie. A pod sceną trwała dyskoteka. Bo koncert The Chemical Brothers to właściwie DJ-ski set.

Koncert oraz cały festiwal zakończyła po trzeciej nad ranem w poniedziałek dzika zabawa do utworu "Block Rockin' Beats".

Na koniec pozwolę sobie napisać parę słów o organizacji i uczestnikach siódmej edycji festiwalu, gdyż pojawiły się zarzuty o komercjalizacje Open'era.

Fakt, że w Gdyni pojawiły się popularne gwiazdy, a na ich koncertach gościło 50 tys. osób, wcale nie oznacza, że organizatorzy w ten łatwy sposób chcieli poszerzyć grono odbiorców, a ściągniecie takich właśnie artystów obniża muzyczny poziom imprezy.

Jest odwrotnie. Obecnie to wykonawcy jak Jay-Z (koncertem w Glastonbury wskazał drogę ewolucji tego zasłużonego festiwalu) czy Massive Attack (uznawani za współtwórców trip hopu) wyznaczają światowe muzyczne trendy.

Jeżeli ambicją organizatorów jest dogonienie takich imprez jak wspomniany Glastonbury czy Roskilde, nie mogą omijać topowych wykonawców, czy legend danego muzycznego gatunku i zupełnie naturalne jest, że to właśnie one są miarą poziomu imprezy.

Jedyne co mogło przeszkadzać, to nakładanie się ważnych koncertów na siebie, jak choćby równolegle występy Sex Pistols, Gentelmana i Jay-Z (co prawda reprezentują inne gatunki muzyczne, ale dla miłośników muzyki w ogóle, każdy z nich stanowi nie lada gratkę). Takie sytuacje powodują dyskusje, kto na jakiej scenie powinien grać i ból głowy uczestników - który koncert wybrać.

Na konferencji prasowej organizator Heineken Open'er Festival - Mikołaj Ziółkowski mówił, iż skupią się na tym, aby było lepiej, nie koniecznie więcej. Te słowa sugerują, że organizatorzy rozumieją sytuację.

Co do publiczności, to ich gusta i otwartość na nowe muzyczne doznania, dostrzegli nawet organizatorzy alternatywnego Off Festivalu, wysyłając do Gdyni swoich przedstawicieli reklamujących mysłowicką imprezę.

Zatem do zobaczenia na kolejnym festiwalu, niekoniecznie za rok.

Aleksander Mika, Gdynia

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: festiwal | finał | publiczność | Gdynia | koncert
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy