Reklama

Dave Douglas w cieniu DJ Olive'a

Nowojorski trębacz Dave Douglas zakończył w niedzielę, 6 maja, europejską trasę swojego Keystone Sextet koncertem w Górnośląskim Centrum Kultury w Katowicach. To jednak nie on, tylko DJ Olive był prawdziwą gwiazdą wieczoru.

Niedzielny wieczór podzielony został na dwie części.

W pierwszej zespół przygrywał dwóm filmom Roscoe "Fatty" Arbuckle'a - krótkiej humoresce z Busterem Keatonem oraz "chyba jedynej slapstickowej komedii romantycznej z elementami thrillera psychologicznego" - "Fatty and Mabel Adrift".

W drugiej partii sekstet zaprezentował się już w typowo koncertowym repertuarze. Katowicka widownia jako jedyna miała możliwość zobaczenia zespołu Douglasa w obydwu wcieleniach. Poprzedzające niedzielny występ europejskie koncerty Keystone Sextet ukazywały bowiem tylko jedno oblicze grupy.

Reklama

Muzyka do filmu "Fatty and Mabel Adrift" nie mogła być zaskoczeniem dla miłośników twórczości Douglasa. Materiał ten, razem z filmem, znalazł się bowiem na płycie "Keystone", a muzycy podczas koncertu trzymali się kompozytorskich reguł swego lidera, rzadko próbując improwizacji. Akompaniament Keystone Sextet próbował więc oddać zarówno slapstickową, jak i romantyczną aurę dzieła "Fatty" Arbuckle'a - muzycy płynnie zmieniali nastrój, a sam film oglądało się z prostą satysfakcją - nie od dziś wiadomo, że najlepszy taper to ten, którego muzyka jest w pewnym stopniu przezroczysta.

Tylko raz w trakcie prawie półgodzinnego seansu mogliśmy poczuć ciarki na plecach, gdy do akcji ze swymi winylami i komputerowymi ustrojstwami wkroczył DJ Olive. Jego "tło" do sceny powodzi (Fatty i jego ukochana Mabel budzą się w domu pełnym wody) to prawdziwa perełka turnablizmu. To właśnie on stał się gwiazdą wieczoru, stanowiąc siłę napędzającą nieco niemrawego i schematycznego występu sekstetu Douglasa. Sam Douglas też zwracał na swego kolegę specjalną atencję, często grając "pod" DJ Olive'a. Kiedy więc jego prośba (najpierw po angielsku, potem po francusku) o skierowanie światła na didżeja spełzła na niczym, krzyknął "Jezu!" i podświetlił swego partnera małą lampką.

W drugiej części koncertu muzycy powoli otrząsali się z marazmu, udowadniając, że są prawdziwymi profesjonalistami. Paradoksalnie jednak Dave Douglas Keystone Sextet najciekawiej prezentował się bez... Dave'a Douglasa. Rytmiczny dialog, który prowadzili ze sobą perkusista Gene Lake, basista Brad Jones oraz klawiszowiec Adam Benjamin stanowiły - obok popisów DJ Olive'a - ozdobę wieczoru.

Po raz kolejny okazało się, że Dave Douglas to świetny muzyk sesyjny, który niekoniecznie sprawdza się jako lider. W nieco chłodnym i wykalkulowanym występie Keystone Sextet zabrakło bowiem odrobiny zwykłego szaleństwa, które przemienia jazzowy koncert w niezapomniane święto. W pamięci pozostanie poprawny, lecz beznamiętny występ świetnych instrumentalistów - akademicki jazz, który świetnie nadaje się na ścieżkę dźwiękową niemego filmu. Tylko tyle czy aż tyle - każdy z widzów niezapełnionej nawet w połowie sali widowiskowej GCK-u, ma prawo ocenić samemu.

Tomasz Bielenia, Katowice

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: muzycy | W cieniu
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy