Reklama

Cholernie niesamowite Roskilde

"Roskilde, jesteście cholernie niesamowici!" - chwalił publiczność duńskiego festiwalu lider Queens Of The Stone Age - Josh Homme, autor "cholernie niesamowitego" koncertu.

Queens Of The Stone Age, ostatnia wielka gwiazda piątkowych koncertów na głównej, "pomarańczowej" scenie Roskilde, zaczęli swój set narkotycznym "Feel Good Hit Of Summer". "Nicotine, Valium, Vicodin, Marijuana, Ecstasy and Alcohol. C-c-c-c-c-cocaine!" krzyczało kilkadziesiąt tysięcy osób, które właśnie w piątek po raz pierwszy "poczuły porządny podmuch lata" - w Roskilde nie padało, a co więcej, zza chmur wyszło słońce.

Wracając do Homme'a, to trzeba zaznaczyć ze to "cholernie" charyzmatyczny artysta i przy okazji bardzo postawny koleś - jest tak wysoki, że gitary na których gra wyglądają na zabawkowe.

Reklama

Jak dla mnie "drugą siłą" w zespole jest perkusista Joey Castillo. Pamiętacie Zwierzaka z "Muppet Show"? Joey podczas koncertu pracował jakby był człowieczą wersją sympatycznej i zarazem szalonej za zestawem bębnów maskotki. Wulkan rytmicznej energii - tak najkrócej można scharakteryzować Mr Castillo.

Jeszcze pozostanę przy personaliach. W niedzielę, 8 lipca, w Roskilde wystąpi formacja Soulsavers z gościnnym udziałem Marka Lanegana. Po cichu liczyłem, że były wokalista The Screaming Trees dołączy do Homme'a i kolegów. Niestety, tak się nie stało...

O ile "Queensi" zaczęli dosyć "archiwalnym" utworem, to podczas koncertu sporo było świeżego materiału z albumu "Era Vulgaris" (między innymi "Turnin' On The Screw" i singlowy "Sick, Sick, Sick").

Nie zabrakło najlepszych kompozycji autorstwa Homme'a: "Little Sister", "Burn The Witch" czy "dwa okręty flagowe" z albumu "Songs For The Deaf": "Go With The Flow" (Josh szarmancko zadedykował ten utwór "wszystkim pięknym paniom") i "No One Knows", w którego wykonaniu wziął udział kilkudziesięciotysięczny chór festiwalowiczów.

Co ciekawe, Josh Homme opuścił scenę kulejąc i podpierając się gustowną czarną laską. A podczas koncertu anie przez moment nie dał po sobie poznać, że ma kontuzjowaną nogę...

Wcześniej w Roskilde odbyło się kilka bardzo udanych koncertów, jak i... kilka nieprzekonujących. Takim między innymi był występ My Chemical Romance w Arenie, który zgromadził przede wszystkim "zbuntowane" emo nastolatki, zresztą główny target amerykańskiego zespołu.

Fanki, często z "trumiennym" makijażem, histerycznym piskiem reagowały na najmniejszy gest wokalisty Gerarda Way'a, który niezbyt wyrafinowanymi środkami podkręcał publiczność do zabawy ("Make some noise" był ulubionym tekstem frontmana podczas koncertu).

Tak czy inaczej rozmowy z fanami wychodziły mu o niebo lepiej niż śpiew. Nie wiem, czy to kwestia zmęczonego głosu czy jego braku, ale koncertowe wersje znanych mi kompozycji My Chemical Romance odbiegały od tych znanych z płyt. Także ze względu na słabą moc gitar, choć muzycy MCR miotali się na scenie jakby co najmniej grali w grupie Slayer.

Dlatego bez żalu opuściłem koncert Amerykanów, by sprawdzić jak sobie radzą brytyjscy nu rave'owcy z Klaxons. A radzili sobie nadspodziewanie dobrze. Sztucznie wywołana moda na "nowych rave'owców" powoli dogorywa, ale takie kompozycje jak sztandarowy "Golden Skans" z debiutanckiej płyty Klaxons "Myths Of The Near Future" mają szansę na stałe wpisać się do kanonu indierockowych hymnów początku XXI wieku.

Do pierwszej ligi gitarowej fali alternatywnych artystów aspirują także Szwedzi z Mando Diao. Formacja garściami czerpie z dokonań The Libertines, co niestety dosyć raziło uszy podczas ich występu.

Na szczęście formacja posiada umiejętność grania porywających koncertów, a być może z czasem wypracuje bardziej oryginalny styl.

Bardzo oryginalnie zaprezentowali się za to japońscy "ekstremiści dźwięku" z Boris. Z jednej strony w maleńkim Pavilonie trio z Kraju Kwitnącej Wiśni serwowało ścianę raniącej uszy kakofonii, by po chwili przejść w liryczne, rozmyte prawie shoegaze'owe klimaty.

Niestety, piątek stał także pod znakiem odwołanych koncertów. Do Roskilde ostatecznie nie przyjechali Mika, o czym już wspominałem, oraz kalifornijska grupa Cold War Kids, której koncert planowałem obejrzeć.

Drugi dzień festiwalu zakończył się bardzo mocnym akcentem, kto wie, by może nawet koncertem Roskilde 2007. Mowa o amerykańskiej grupie The Brian Jonestown Massacre, która zaczęła set o 2. w nocy.

Kierowana przez Antona Newcombe'a formacja to prawdziwy ewenement. O zespole zrobiło się głośno za sprawą konfliktu z The Dandy Warhols, uwiecznionego w filmie "Dig!". Ale TBJM to przede wszystkim niesamowita muzyka, charyzmatyczny lider i nie mniej magnetyzujący frontman Joel Gion, którego jedynym scenicznym zadaniem jest gra na tamburynie i... palenie papierosów.

Za kontakt z publicznością dba Anton, artysta niepokorny i nieprzewidywalny, który pozwalał sobie między innymi na takie teksty: "Właśnie wziąłem ten towar, który zabił Riviera Phoenixa!", "Zaraz zliże to ze mnie twoja dziewczyna" (to do fana, który oblał muzyka piwem), "Jak masz w sobie agresję, to jedź walczyć do Afganistanu" (dalsza część konwersacji z rzucającym kubkiem z napojem), "Jesteś pedałem, bo zamiast kochać się z jakąś dziewczyną w namiocie, przyszedłeś oglądać siedmiu gości" - to te bardziej cenzuralne.

Newcombe ochrzaniał także swoich muzyków ("Zagraj porządnie ten akord, Panie Gwiazda Rocka" czy "Odłóż tego szluga i graj do cholery!") oraz menedżera, który co chwilę pojawiał się na scenie, by przypalać zespołowi papierosy.

Niesamowity, także od strony muzycznej koncert (zespół jest spadkobiercą brytyjskiej gitarowej alternatywy z końca lat 80. XX stulecia - ściana dźwięku jest tu kluczowym pojęciem) zakończył się o godzinie 4., ale w Odeonie nie było chyba osoby, która nie chciałaby posłuchać The Brian Jonestown Massacre przez kolejną godzinę.

Sobota, przedostatni dzień festiwalu, stoi pod znakiem występów dinozaurów rocka: The Who i wkraczających właśnie do "tej ligi" Red Hot Chili Peppers.

Bardziej intrygująco zapowiadają się jednak koncerty mniej znanych wykonawców, między innymi The Flaming Lips, The National, Luomo czy wspomnianego Marka Lanegana i grupy Soulsavers.

Artur Wróblewski, Roskilde

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: koncert | Stone | publiczność
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy