Reklama

"Co za wieczór, co za noc"

Po rocznej przerwie Myslovitz powraca do grania koncertów. Pierwszy z nich odbył się w czwartek (15 stycznia) w chorzowskim Kapeluszu.

Po rocznej przerwie Myslovitz powraca do grania koncertów. Pierwszy z nich odbył się w czwartek (15 stycznia) w chorzowskim Kapeluszu.

Ciche przypuszczenia fanów sprawdziły się - koncert był rewelacyjny! Na okoliczność koncertu Halę Kapelusz wypełniła po brzegi zgromadzona publika. Gwiazdę wieczoru poprzedzał zespół Kid A, jednak nie wzbudził większego zainteresowania. Fani w zniecierpliwieniu oczekiwali chłopaków z Myslovitz. Piski i brawa, z którymi powitano zespół najlepiej wyrażały nastroje wszystkich zgromadzonych. Zespół przywitał fanów utworem "Moving Revolution". Ten spokojny kawałek mimo wszystko zagrzał fanów do wyrażania swojego zadowolenia. Gdy zabrzmiały znane nuty publika poderwała się do tańca.

Reklama

Podczas koncertu można było usłyszeć utwory nieznane szerszej publiczności, ale za to przez słuchaczy Myslovitz na pewno lubiane. Największy entuzjazm wzbudziły, jak można się było spodziewać, utwory z płyty "Miłość w czasach popkultury". Prawdziwe diamenty polskiej muzyki rozrywkowej publika śpiewała razem z zespołem. Szaleństwo - to słowo najlepiej opisuje, co działo się przed scenę, gdy zgromadzeni usłyszeli pierwsze nuty najbardziej znanego utworu z "Sun Machine".

Publiczność wpadła w muzyczny trans krzycząc "O Peggy Brown". Był to zdecydowanie najlepszy moment całego koncertu.

Największą siłą Myslovitz jest umiejętność śpiewania o rzeczach ważnych w poruszający sposób. A na scenie dają z siebie wszystko. Wyróżnia ich zdolność wyrażania uczuć i codziennych pragnień wszystkich. Jeżeli wykonawca potrafi zaskoczyć, już jest dobrze. Jeśli na dodatek robi to w pozytywnym znaczeniu, można mówić o sukcesie.

Myslovitz na koncercie w Chorzowie osiągnęło właśnie taki sukces. Nie grali tylko tych utworów, które były gwarantem dobrej zabawy. Podczas koncertu mogliśmy usłyszeć wiele spokojnych utworów, jednak publika bawiła się przy nich równie dobrze jak przy żywszych kawałkach. Myslovitz nie gra depresyjnej muzyki.

Jak zagrali? - Tak jak oczekiwali tego fani. Zespół lubi grać koncerty i to widać, wypada na nich lepiej niż na płytach. Potrafi wzruszać, wywołać ciarki na plecach i zachęcić do wspólnego śpiewania. Fani mogli czuć się w pełni usatysfakcjonowani.

Gdy już się wydawało, że muzycy zejdą ze sceny gitarzysta zażartował, że to nie koniec i od teraz Myslovitz będzie grało trzygodzinne koncerty. I nie było w tym zbyt wielkiego kłamstwa, ponieważ panowie z Mysłowic grali ponad dwie godziny. Zagrali kilka piosenek, których nie grali od dawna. Na bis zagrali jeden z takich utworów - "Uciekiniera" - piosenkę, którą - jak powiedział sam Artur Rojek - ostatnio na koncercie grali z 11 lat temu.

Niewątpliwie ten wieczór urozmaiciły efekty świetlne. Jednak dla mnie największym prezentem był ostatni, a zarazem mój ulubiony utwór. Myslovitz pożegnało fanów kawałkiem "W deszczu maleńkich żółtych kwiatów". Z nieba sypał śnieg, a fani wychodzili z przekonaniem, że nie chcą kolejnych przerw w koncertowaniu Myslovitz. Po prostu chcę słuchać ich muzyki i chodzić na koncerty.

Zobacz teledyski Myslovitz na stronach INTERIA.PL.

Agnieszka Manowska, Chorzów

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: koncerty | wieczór | Myslovitz
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy